Pojęcie marki w świecie sztuki budzi dużo skrajnych emocji. Jedni uważają, że jest kluczowe i potrzebne, inni kategorycznie je odrzucają. Niektórzy na myśl o marce artystycznej wymienią nazwiska znanych i cenionych osób, jako wzory wyrobionej marki. Inni będą oburzeni, że sztukę wrzuca się do jednego marketingowego worka razem z proszkiem do prania czy tabletką na ból głowy.
W mojej opinii kreowanie marki artystycznej jest złe zawsze wtedy, gdy musimy ją na nowo wymyślać. Jeśli KREOWANIE rozumiemy jako powoływanie do życia sztucznego tworu, odgrywanie roli, udawanie kogoś innego. W takim kontekście to rzeczywiście bardzo słaby pomysł.
Dlatego lubię przy tym zjawisku używać innego przymiotnika: BUDOWANIE. Budowanie marki artystycznej na autentycznych podwalinach, na tym, jacy jesteśmy w rzeczywistości, to już zupełnie inna sprawa. To coś, co jest potrzebne artystom i żałuję, że – przynajmniej w moim roczniku – nie uczono nas tego na studiach.
Być może za ten wpis posypią się na mnie gromy, ale nawet jeśli już teraz się ze mną nie zgadzasz, przeczytaj proszę do końca. Może jednak to, co mam do powiedzenia, nie będzie aż takie straszne 🙂
Czytaj dalej